Karkonoski test
Test! Eksperyment! W takich dwóch wyrazach najszybciej przychodzących na myśl można opisać to, co wydarzyło się w minioną sobotę u stóp, gdzieniegdzie ośnieżonej jeszcze, królowej Karkonoszy. O trasie wyścigu w Karpaczu mówiło się od momentu zakończenia ubiegłorocznej edycji. Jak przyznał sam autor trasy, tegoroczne pętle są zwieńczeniem niemal trzyletnich starań i przepraw formalnych z władzami KPN i RDOŚ. Kontrolowane przecieki o trasie wybitnie wywindowały adrenalinę i podniosły rozbudzenie przedstartowe. Sprawą otwartą jednak pozostała, aż do momentu dnia zero, Wasza reakcja na tak przyjęty kierunek. Absolutna minimalizacja nawierzchni asfaltowej i wybitna selekcja najtrudniejszych i najbardziej rdzennych odcinków udostępnionych nam na ten dzień w obrębie KPN wywołała, jak się okazało, jeszcze gorętszą i bardziej siarczystą dyskusję.
Dyskusję bardzo zdecydowaną i wyraźną, ponieważ nie ma w niej miejsca na nijakość. Podzieliliście się na zdecydowanych entuzjastów zaserwowanego wyzwania, jak i kompletnie zaskoczonych, wręcz oszołomionych skalą trudności pewnego procenta odcinków zjazdowych. Faktycznie czekająca bezwzględnie na wszystkich pokręcona, pocięta korzeniami i urozmaicona kamieniami zakręcona ścieżka z Budników nie zwiastowała tej wybitnie zjazdowej sekcji na kolejnym kilometrze.
Przypuszczamy, że oczy ze zdumienia przecierali tutaj nie tylko mało obyci z tego typu stromymi, kamienistymi i krętymi ścianami, ale także Ci z bagażem wieloletnich doświadczeń na trasach MTB Marathon. Niemniej spora część zawodników "z czuba" przyznawała wysoko postawioną poprzeczkę. Pokonanie tego odcinka za drugim razem, z pamięci sprawiało dobrym technicznie niebywałą satysfakcję! Podobne odczucia i zgoła odmienne reakcje na mecie wywołała dość namoknięta i bardzo urozmaicona ścieżka z Przełęczy Okraj.
Nie była ona już aż tak stroma i nieprzewidywalna, jak ta z Budników. Czy to źle? Dla wielu z Was wręcz przeciwnie. W drugiej części wyścigu również nie brakowało konkretnych wyzwań – górne sekcje zjazdów z Czoła i praktycznie całość zjazdu z Grabowca do teraz mogą śnić się po nocach. W zasadzie agrafki tuż przed metą można w ustanowionej skali trudności pominąć. Ale one i tak mają swój urok.
Żeby nie było, że 90% czasu poświęcamy wyłącznie kilku-kilkunastu procentom całego dystansu to należy jeszcze zaznaczyć, że oprócz nich były także dające dużo oddechu, ale i możliwości spojrzenia na otaczające Karkonosze, łatwych duktów niewymagających nic ponad minimum pary w płucach.
Ale w wypadku tego wyścigu właśnie te przysłowiowe 10% ultra-marathonowych sekcji decydowało o 90% opinii i spostrzeżeń, a także przechyleniu ocen na stronę „zimną” lub „gorącą”. Tu nie było kompromisu.
Nie sposób pominąć rywalizacji na bezprecedensowej w skali chyba nie tylko kraju trasie. Na każdym z dystansów premiowani byli tym razem zawodnicy niekoniecznie najmocniejsi, ale na pewno kompletni. Dysponujący odpowiednią kondycją, ale także niepodważalnymi umiejętnościami technicznymi. Na giga, co zaskoczeniem nie jest, takimi zawodnikami okazali się Bogdan Czarnota, Radek Rękawek i Adam Biewald. O trudności liczącej 77km i niemal 3tys. m w pionie trasy może świadczyć czas niemal 4,5h, które potrzebował Bogdan na jej pokonanie.
Na dystansie mega bezkonkurencyjny okazał się Rafał Alchimowicz specjalizujący się w XC. Tym razem właśnie jego wyższość musiał uznać zwycięzca wszystkich poprzednich eliminacji Mateusz Zoń. Na niełatwym tym razem mini zwycięstwo przypadło Alanowi Szczepaniakowi nieznacznie przed Arkiem Sołkiewiczem. Królowymi (giga), księżniczkami (mega) i królewnami (mini) kolejnych dystansów okazały się Michalina Ziółkowska (przed Anką Sadowską i Eweliną Ortyl), Iga Birecka (wyprzedziła dwie Kasie: Sowę i Machalicę) oraz Aneta Imielska (zdecydowanie przed Małgosią Majewską i Kasią Rosińską). Za czas spędzony na trasie należą się ogromne gratulacje i podziw.
Czy było warto podjąć wyzwanie - zweryfikuje czas. Na razie pozostaje delektować się wspaniały galeriami z karkonoskiego egzaminu.